Moje przebudzenie
Przebudzenie, czyli prościej i mniej poetycko mówiąc, moment (lub okres) w którym dociera do nas, że jesteśmy wampirami energetycznymi i zaczynamy świadomie kontrolować swoje zachowania. Spora część osób trafiających na witryny takie jak ta, jest właśnie w tym momencie lub wchodzi weń czytając artykuły na temat prawdziwego wampiryzmu. Co za tym idzie, większość z tych osób interesuje czym to przebudzenie jest, jak je rozpoznać i jak wyglądało ono u innych. To bardzo indywidualna rzecz, każdy przeżywa ją inaczej, ale i tak słuchając cudzych historii można nieco lepiej zrozumieć o co w tym chodzi. Właśnie dlatego, by zaspokoić tę ciekawość i może nieco uspokoić zagubionych, opiszę tutaj jak przebiegło moje przebudzenie.
Z jednej strony mogę mu przypisać bardzo dokładną datę, konkretny lipcowy wieczór 2009 roku. Ale z drugiej, nie jestem w stanie określić kiedy tak na prawdę się zaczęło. To był wieloletni proces.
Zwykle, myśląc o początku świadomego postrzegania różnych dziwnych zjawisk, mówię że miałam około 7-8 lat. Podejrzewam że towarzyszyły mi od zawsze, ale to właśnie z tego okresu zachowałam najwięcej wspomnień pierwszych takich doświadczeń. Właśnie wtedy zaczęłam szukać odpowiedzi na pytania o to, czego nie widać gołym okiem. Zwracałam też uwagę na nietypowe rzeczy wokół mnie; czasem dostrzegałam aury, wyczuwałam energię roślin i żywiołów, czułam różnicę w energii niektórych miejsc lub przedmiotów. Pamiętam też dziwaczne sny, omamy wzrokowe i intuicyjne przeczucia czy wrażenie obecności czegoś niematerialnego. Najwięcej było jednak uczucia dreszczy, czy wibrowania w niektórych miejscach oraz w drzewach – tak to wtedy nazywałam. Teraz wiem, że bardzo silnie czułam energie. Działo się to sporadycznie, ale pamiętam to dokładnie.
Z jednej strony mogę mu przypisać bardzo dokładną datę, konkretny lipcowy wieczór 2009 roku. Ale z drugiej, nie jestem w stanie określić kiedy tak na prawdę się zaczęło. To był wieloletni proces.
Zwykle, myśląc o początku świadomego postrzegania różnych dziwnych zjawisk, mówię że miałam około 7-8 lat. Podejrzewam że towarzyszyły mi od zawsze, ale to właśnie z tego okresu zachowałam najwięcej wspomnień pierwszych takich doświadczeń. Właśnie wtedy zaczęłam szukać odpowiedzi na pytania o to, czego nie widać gołym okiem. Zwracałam też uwagę na nietypowe rzeczy wokół mnie; czasem dostrzegałam aury, wyczuwałam energię roślin i żywiołów, czułam różnicę w energii niektórych miejsc lub przedmiotów. Pamiętam też dziwaczne sny, omamy wzrokowe i intuicyjne przeczucia czy wrażenie obecności czegoś niematerialnego. Najwięcej było jednak uczucia dreszczy, czy wibrowania w niektórych miejscach oraz w drzewach – tak to wtedy nazywałam. Teraz wiem, że bardzo silnie czułam energie. Działo się to sporadycznie, ale pamiętam to dokładnie.
Bardzo ważny jest fakt, iż wychowałam się jako jedynaczka, w rodzinie ateistycznej. Moi rodzice nigdy nie karmili mnie żadną jedyną słuszną prawdą. Nie zabraniali mi się bawić, fantazjować i pytać o dziwne rzeczy. Starali się zawsze odpowiadać na moje dziecięce pytania i robili to w miarę obiektywnie. Przyznawali się gdy nie byli czegoś pewni, czasem mówili, że jest kilka różnych wyjaśnień i tłumaczyli mi je wszystkie. Oczywiście mnie też uczono, że duchy nie istnieją, a magia to tylko sztuczki. Ale nikt nie zabraniał mi bawić się w łowcę duchów, ani próbować nauczyć się tych sztuczek. Nikt nie straszył mnie, że od tego pójdę do piekła. Tłumaczono mi rzeczy naukowo, ale nie zabraniano mi podczas zabawy wierzyć w magię i zjawiska paranormalne. Oprócz tej wolności wyobraźni i dostępu do różnorodnej wiedzy, zaszczepiono też u mnie zainteresowanie grami fabularnymi. Zupełnie niechcący – po prostu jako brzdąc snułam się gdzieś w pobliżu gdy rodzice grali w nie z kolegami, a potem mnóstwo czasu spędziłam obserwując, jak tata gra na komputerze w gry cRPG. Jako dziecko z ogromną wyobraźnią od razu polubiłam tworzenie fikcyjnych postaci i opowiadanie o smokach, elfach czy magii. Znalazłam potem znajomych, z którymi podzieliłam to zamiłowanie i tak pojawił się pierwszy sygnał.
|
Stworzyłam fikcyjną postać – wymarzoną, wyidealizowaną wersję siebie. Miałam wtedy maksymalnie 11 lat. To była długowłosa, mroczna skrytobójczyni, później także czarodziejka, a niedługo potem… wampirzyca. Ale do dzisiaj nie umiem powiedzieć dlaczego. To było zupełnie spontaniczne. Nigdy wcześniej nie interesowałam się wampirami. Nie lubiłam horrorów czy kryminałów i właściwie nie czytałam książek. W telewizji oglądałam nie filmy akcji, ale raczej dokumenty o zwierzętach i bajki dla dzieci. Nie było wtedy mody na wampiry. Nikt w moim otoczeniu się nimi nie interesował. Nawet w grach komputerowych, których tyle się naoglądałam, nigdzie nie przypominam sobie postaci wampirów. Chyba jedyni krwiopijcy z jakimi mogłam mieć wtedy styczność to komary. A mimo to moja postać zupełnie spontanicznie stała się wampirzycą. I do dziś pamiętam z jaką pasją i dokładnością odgrywałam jej wampiryczny głód i walkę o człowieczeństwo. Bardzo szybko tak zauroczyło mnie odgrywanie wampira, że za każdym razem gdy trzeba było stworzyć jakąś fikcyjną postać, tworzyłam tę samą wampirzycę. Ale nadal była to tylko zabawa. Nie traktowałam tego serio.
Temat na tyle przypadł mi do gustu, że zaczęłam zwracać uwagę na różne ciekawostki na ten temat. Zaczęłam badać legendy, oglądać filmy i czytać różne artykuły w Internecie, o ile wpadły mi w ręce. Ale nie była to fanatyczna pasja, nie szukałam tajemnej, ukrytej prawdy, ani nie chciałam kolekcjonować książek o wampirach. Szczerze mówiąc, legendy mi się nie spodobały. Opisywały sprawę zupełnie inaczej niż ją sobie wyobrażałam. Co prawda miałam moment kiedy w efekcie czytania o wampirach zaczęłam sobie wkręcać, że szkodzi mi czosnek i promienie słońca, ale to trwało bardzo krótko. Zwyczajnie mi przeszło. To była zabawa. Lubiłam się momentami utożsamiać ze swoją postacią czy współodczuwać to co opisywałam jako jej uczucia. Polubiłam motyw krwi, czarne ciuchy i bycie mrocznym, ale nadal ja i moja wampirzyca byłyśmy dwoma zupełnie różnymi rzeczywistościami. Nie miałam najmniejszej potrzeby określać prawdziwej siebie jako wampira. Prędzej zdarzało mi się przechwalać domniemaną wiedzą o magii lub duchach, niż tym jakobym miała być nieśmiertelnym krwiopijcą. Bardziej uparcie wierzyłam w smoki niż w wampiry.
Potem zaczął się nastoletni horror – dorastanie, hormony, formowanie światopoglądu, bunt i cała reszta. Zaczęły się moje problemy z notorycznym zmęczeniem, częstymi chorobami, siedzeniem po nocach i wyalienowaniem w szkolnej grupie rówieśniczej. Nie miałam zbyt dużo kolegów. Tak na prawdę dwie, w porywach do trzech osób mogła bym nazwać przyjaciółmi w tamtym okresie. Z czego ta najistotniejsza przyjaciółka z podwórka była o rok starsza i w efekcie we wszystkim zawsze była lepsza. Druga z kolei była rok młodsza i raczej zarażała mnie swoimi zainteresowaniami, zmiennymi jak pogoda, niż je ze mną dzieliła. Natomiast w klasie nie miałam nikogo, kogo bym nazwała przyjacielem, bo trzecia osoba, kolega w tym samym wieku, przeprowadził się i zmienił szkołę. Zabrakło kompana do ławki z którym miała bym o czym rozmawiać na przerwach, więc spędzałam je na bazgraniu po marginesach zeszytu. Lekcje religii spędzałam z kolei samotnie na świetlicy. Nauczyłam się spędzać czas w samotności i nawet gdy miałam wybór, wolałam właśnie to. W dodatku nie lubiłam chyba niczego co było popularne (no, może poza karteczkami z W.I.T.C.H. Kto pamięta, ten zrozumie). Byłam po prostu inna. Nikt mnie nie zauważał, a ja nawet nie próbowałam tego zmieniać, bo nie miałam o czym rozmawiać ze swoimi rówieśnikami. Potem jeszcze popełniłam błąd, stając w obronie kozła ofiarnego całej klasy – dziewczyny z patologicznej rodziny, która doszła do nas jakoś w trakcie roku – i już do końca szkoły podstawowej jej obecność towarzyszyła mi jak klątwa, a tym samym wszyscy inni omijali mnie szerokim łukiem.
Temat na tyle przypadł mi do gustu, że zaczęłam zwracać uwagę na różne ciekawostki na ten temat. Zaczęłam badać legendy, oglądać filmy i czytać różne artykuły w Internecie, o ile wpadły mi w ręce. Ale nie była to fanatyczna pasja, nie szukałam tajemnej, ukrytej prawdy, ani nie chciałam kolekcjonować książek o wampirach. Szczerze mówiąc, legendy mi się nie spodobały. Opisywały sprawę zupełnie inaczej niż ją sobie wyobrażałam. Co prawda miałam moment kiedy w efekcie czytania o wampirach zaczęłam sobie wkręcać, że szkodzi mi czosnek i promienie słońca, ale to trwało bardzo krótko. Zwyczajnie mi przeszło. To była zabawa. Lubiłam się momentami utożsamiać ze swoją postacią czy współodczuwać to co opisywałam jako jej uczucia. Polubiłam motyw krwi, czarne ciuchy i bycie mrocznym, ale nadal ja i moja wampirzyca byłyśmy dwoma zupełnie różnymi rzeczywistościami. Nie miałam najmniejszej potrzeby określać prawdziwej siebie jako wampira. Prędzej zdarzało mi się przechwalać domniemaną wiedzą o magii lub duchach, niż tym jakobym miała być nieśmiertelnym krwiopijcą. Bardziej uparcie wierzyłam w smoki niż w wampiry.
Potem zaczął się nastoletni horror – dorastanie, hormony, formowanie światopoglądu, bunt i cała reszta. Zaczęły się moje problemy z notorycznym zmęczeniem, częstymi chorobami, siedzeniem po nocach i wyalienowaniem w szkolnej grupie rówieśniczej. Nie miałam zbyt dużo kolegów. Tak na prawdę dwie, w porywach do trzech osób mogła bym nazwać przyjaciółmi w tamtym okresie. Z czego ta najistotniejsza przyjaciółka z podwórka była o rok starsza i w efekcie we wszystkim zawsze była lepsza. Druga z kolei była rok młodsza i raczej zarażała mnie swoimi zainteresowaniami, zmiennymi jak pogoda, niż je ze mną dzieliła. Natomiast w klasie nie miałam nikogo, kogo bym nazwała przyjacielem, bo trzecia osoba, kolega w tym samym wieku, przeprowadził się i zmienił szkołę. Zabrakło kompana do ławki z którym miała bym o czym rozmawiać na przerwach, więc spędzałam je na bazgraniu po marginesach zeszytu. Lekcje religii spędzałam z kolei samotnie na świetlicy. Nauczyłam się spędzać czas w samotności i nawet gdy miałam wybór, wolałam właśnie to. W dodatku nie lubiłam chyba niczego co było popularne (no, może poza karteczkami z W.I.T.C.H. Kto pamięta, ten zrozumie). Byłam po prostu inna. Nikt mnie nie zauważał, a ja nawet nie próbowałam tego zmieniać, bo nie miałam o czym rozmawiać ze swoimi rówieśnikami. Potem jeszcze popełniłam błąd, stając w obronie kozła ofiarnego całej klasy – dziewczyny z patologicznej rodziny, która doszła do nas jakoś w trakcie roku – i już do końca szkoły podstawowej jej obecność towarzyszyła mi jak klątwa, a tym samym wszyscy inni omijali mnie szerokim łukiem.
Sporo czasu poświęcałam samotnemu zastanawianiu się nad sobą i nad światem. Zaczęłam analizować ludzi i to, dlaczego wydaje mi się, że do nich nie pasuję. Ale nie smuciło mnie że tak jest. Bardzo szybko zaczęłam nimi gardzić. W moim mniemaniu nie mieli w sobie za grosz kreatywności, oryginalności ani własnego rozumu. Podczas gdy ja szukałam odpowiedzi na pytania jak działa świat i niczego nie przyjmowałam na wiarę bez zapytania „dlaczego”, oni zdawali mi się stadem ślepych baranów bez refleksji podążających za trendami. Można powiedzieć, że już w szkole podstawowej zaczęłam czynić pierwsze kroki w samorozwoju duchowym i trafiłam na podstawowe ezoteryczne tematy, co ukierunkowało moje późniejsze zainteresowania i poglądy.
Przełom nastąpił gdy weszłam w drugi etap nastoletniego horroru – gimnazjum. To wtedy notoryczne zmęczenie zaczęło przeradzać się w konkretne dolegliwości chorobowe i chodzenie po lekarzach, by stwierdzić hipotonię, niedobory witamin i podejrzenie o cukrzycę. Niedoborów prędko się pozbyłam, cukrzycy nie stwierdzono, ciśnienie mam niskie z natury. Według lekarzy byłam i wciąż jestem zdrowa jak koń. Mimo to ciągłe przemęczenie dręczyło mnie niemal codziennie, mimo, że potrafiłam spać po 12 godzin albo i więcej. Wtedy nieoczekiwanie ktoś z rodziny zwrócił uwagę na moją, bardzo już wtedy starą, prababcię. Nazwano ją wampirem energetycznym, w jak najbardziej potocznym i pejoratywnym znaczeniu tego słowa. To było jak wiadro zimnej wody. Coś nagle zaskoczyło w mojej głowie. Nie rozumiałam tego jeszcze – nie rozumiałam świadomie. Ale coś wskoczyło na swoje miejsce. Zaczęłam analizować fakt, że wszelki kontakt z prababcią męczy nie tylko mnie, ale i wszystkich innych i to w bardzo wyraźny sposób. Analizowałam jak to się dzieje, co jest stałym czynnikiem tych męczących interakcji. Zaczęłam zwracać większą uwagę na pewne rzeczy, zachowania i cechy, nie tylko u najstarszej kobiety w rodzinie, ale też u jej córek, mojej matki i u mnie samej. I wkrótce zaczęłam też szukać informacji o tym, co spostrzegłam. Szukałam oczywiście w Internecie. Dosyć powierzchownie, bez szczególnej zawziętości, z czystej ciekawości i nie mając pojęcia jak nazwać to co mam w głowie. Aż do chwili gdy trafiłam na, najprawdopodobniej najrzetelniejsze dostępne podówczas źródło informacji o realnym wampiryzmie – stronę Trydium i ich forum. |
Zarwałam noc na czytaniu artykułów i każdy z nich był kolejnym kubłem zimnej wody dla mojej świadomości. Pamiętam szok i podekscytowanie związane z tym, jak bardzo silne było we mnie przeświadczenie, że to wszystko to przecież kropka w kropkę o mnie. Dokładnie tak się czuję, dokładnie taka jestem, wszystko pasuje! Natychmiast chciałam wypróbować opisane tam techniki drenażu i skontaktować się z autorami strony, dostać na forum i zapisać do grupy, choćby to była sekta (na szczęście byłam zbyt młoda i grzecznie nie spróbowałam nawet pukać do tych drzwi, uznając że poczekam cierpliwie. Sama jestem zaskoczona swoim ówczesnym szacunkiem wobec zasady pełnoletności). Prawie nie spałam tamtej nocy, ogarnięta burzą myśli. To było szaleństwo. Nagle wszystkie drobne elementy układanki złączyły się w jeden obrazek. Miałam w głowie potworny chaos, poczucie oświecenia walczyło z zimnym rozsądkiem. Faktem jest, że to co dało się znaleźć na Trydium w wielu miejscach przypominało raczej wiedzę o charakterze ezoterycznym, niż psychologicznym jak to mamy obecnie. Łatwo więc było zwątpić w cały ten wampiryzm, skoro postrzegało się go przez pryzmat wyśmiewanych ezo-teorii, przystrojonych do tego w etykietkę gotyckiej subkultury i gier RPG. Prawda ubrana w czerwoną czcionkę na mrocznym, czarnym tle z równie mrocznym, czerwono-czarnym obrazkiem w nagłówku strony i poprzeplatana teoriami jakich nie powstydził by się wyśmiewany przez wszystkich okultystów New Age… cóż, nawet mimo młodego wieku i umysłu podatnego na fantastyczne teorie, miałam mieszane uczucia. I dziś uważam że był to uśmiech losu, że nie dałam sobie całkiem utonąć w fascynacji. Uparłam się, że poddam próbie te nowe wrażenia. Przetestuję techniki drenażu. Sprawdzę czy umiem nad tym panować. Dowiem się co się stanie jeśli spróbuję się odciąć od energii. I przede wszystkim poświęciłam się głębokiej autoanalizie i szerszemu poszukiwaniu informacji z alternatywnych źródeł.
Trwało to kilka lat. Na poważnie zaczęłam interesować się ezoteryką i okultyzmem by nauczyć się pracy z energią i zrozumieć tę część rzeczywistości, która zawsze była obecna gdzieś w moim życiu, a którą zaniedbałam dając wiarę że to tylko zabobony. Zainteresowałam się też psychologią, choć takie podejście do sprawy było w tamtym czasie jeszcze w powijakach. Ale przede wszystkim przez wiele lat poddawałam analizie i próbie rozsądku samą siebie. Poznawałam swoje nowe ja, badałam swoje granice, eksperymentowałam, obalałam własne błędne przekonania i budowałam nowe. W końcu po latach gotowa byłam z czystym sercem powiedzieć o sobie, że na pewno nie jestem wkręcającym sobie bujdy dzieciakiem. Spróbowałam wrócić do pomysłu na skontaktowanie się z innymi i cóż… siłą rzeczy oznaczało to powrót do Trydium. Prezentem osiemnastkowym było dla mnie rozczarowanie, po bardzo chłodnym pierwszym kontakcie z ich systemem rekrutacji i selekcji. Ale dostałam się na forum i wytrwale tam tkwiłam, choć już wtedy było prawie martwe i jedyne osoby, które regularnie je odwiedzały były grupką zgorzkniałych weteranów. Po roku czy dwu zaczęło mnie prześladować poczucie, że w tym kraju po prostu nie ma żadnej aktywnej, otwartej na nowych ludzi społeczności. Jakiś czas czekałam na zmianę, a potem pewnego dnia obudziłam się z postanowieniem, że dość mam czekania - sama wykonam tę prace. I tak w 2014 roku powstała ta witryna, a za nią społeczność na facebooku.
Wracając jednak do mojego przebudzenia – za jego symbol do dziś uważam tamten jeden wieczór, kiedy pierwszy raz zetknęłam się z informacjami o sanguinarianizmie i wampiryzmie PSI i nie mogłam zmrużyć oka ogarnięta poczuciem jakiejś formy katharsis. Ale tak naprawdę moje przebudzenie było procesem, który trwał wiele lat. Może od samego urodzenia, a może od tamtego momentu, kiedy intuicja podpowiedziała mi, że moje alter ego powinno być wampirem. Na pewno niemały wpływ na to miało też to, jak ukształtowała się moja psychika w pierwszych latach dzieciństwa – wyrosłam na samotnika z wieloma nieuświadomionymi kompleksami z czym częściowo zmagam się do dziś. W każdym razie gdzieś na etapie gimnazjum wiedziałam już kim jestem. Potem zostało mi tylko poświęcić kolejne lata na lepsze zrozumienie co to znaczy, skąd się wzięło i co z tym można zrobić.
Trwało to kilka lat. Na poważnie zaczęłam interesować się ezoteryką i okultyzmem by nauczyć się pracy z energią i zrozumieć tę część rzeczywistości, która zawsze była obecna gdzieś w moim życiu, a którą zaniedbałam dając wiarę że to tylko zabobony. Zainteresowałam się też psychologią, choć takie podejście do sprawy było w tamtym czasie jeszcze w powijakach. Ale przede wszystkim przez wiele lat poddawałam analizie i próbie rozsądku samą siebie. Poznawałam swoje nowe ja, badałam swoje granice, eksperymentowałam, obalałam własne błędne przekonania i budowałam nowe. W końcu po latach gotowa byłam z czystym sercem powiedzieć o sobie, że na pewno nie jestem wkręcającym sobie bujdy dzieciakiem. Spróbowałam wrócić do pomysłu na skontaktowanie się z innymi i cóż… siłą rzeczy oznaczało to powrót do Trydium. Prezentem osiemnastkowym było dla mnie rozczarowanie, po bardzo chłodnym pierwszym kontakcie z ich systemem rekrutacji i selekcji. Ale dostałam się na forum i wytrwale tam tkwiłam, choć już wtedy było prawie martwe i jedyne osoby, które regularnie je odwiedzały były grupką zgorzkniałych weteranów. Po roku czy dwu zaczęło mnie prześladować poczucie, że w tym kraju po prostu nie ma żadnej aktywnej, otwartej na nowych ludzi społeczności. Jakiś czas czekałam na zmianę, a potem pewnego dnia obudziłam się z postanowieniem, że dość mam czekania - sama wykonam tę prace. I tak w 2014 roku powstała ta witryna, a za nią społeczność na facebooku.
Wracając jednak do mojego przebudzenia – za jego symbol do dziś uważam tamten jeden wieczór, kiedy pierwszy raz zetknęłam się z informacjami o sanguinarianizmie i wampiryzmie PSI i nie mogłam zmrużyć oka ogarnięta poczuciem jakiejś formy katharsis. Ale tak naprawdę moje przebudzenie było procesem, który trwał wiele lat. Może od samego urodzenia, a może od tamtego momentu, kiedy intuicja podpowiedziała mi, że moje alter ego powinno być wampirem. Na pewno niemały wpływ na to miało też to, jak ukształtowała się moja psychika w pierwszych latach dzieciństwa – wyrosłam na samotnika z wieloma nieuświadomionymi kompleksami z czym częściowo zmagam się do dziś. W każdym razie gdzieś na etapie gimnazjum wiedziałam już kim jestem. Potem zostało mi tylko poświęcić kolejne lata na lepsze zrozumienie co to znaczy, skąd się wzięło i co z tym można zrobić.
Jeśli miała bym dać radę komuś, kto jest teraz w tym miejscu, w którym ja byłam tamtego dnia w 2009 roku, powiedziała bym trzy rzeczy. Słuchaj intuicji. Nie spiesz się. Eksperymentuj.
Przysłowiowy szósty zmysł to najlepszy przewodnik w sprawach, w których nauka nie umie nas jeszcze poprowadzić za rękę i tam gdzie diagnoza opiera się głównie o subiektywne odczucia. Nie warto jednak z taką diagnozą się spieszyć, cierpliwość i analiza na chłodno jest niezwykle cenna by nabrać pewności, że to nie placebo czy pusta młodzieńcza fascynacja. Warto dać sobie czas by ochłonąć i sprawdzić czy nie wyzdrowiejemy z wampiryzmu jeśli po prostu o nim zapomnimy. Jeśli sprawa sama o sobie przypomni, wtedy jest sens zabrać się za zgłębianie tematu raz jeszcze, bardziej namacalnie. Warto nauczyć się paru praktycznych umiejętności związanych z pracą z energią i testować je w różnych warunkach i okolicznościach. Eksperyment, to nie tylko szansa na empiryczne dowody, ale także bardzo cenne doświadczenie, nauka i nabieranie wprawy, wyrabianie sobie zdania na podstawie własnych przeżyć, a nie cudzych opisów. Istotnym jest też poznać swoje możliwości i ograniczenia, swoje preferencje, oraz mocne i słabe strony w tym, kim jesteśmy. Słuchanie intuicji, cierpliwość i poddawanie próbom samego siebie to najlepsze co można zrobić na początku drogi w świadomy wampiryzm – przynajmniej moim zdaniem.
Przysłowiowy szósty zmysł to najlepszy przewodnik w sprawach, w których nauka nie umie nas jeszcze poprowadzić za rękę i tam gdzie diagnoza opiera się głównie o subiektywne odczucia. Nie warto jednak z taką diagnozą się spieszyć, cierpliwość i analiza na chłodno jest niezwykle cenna by nabrać pewności, że to nie placebo czy pusta młodzieńcza fascynacja. Warto dać sobie czas by ochłonąć i sprawdzić czy nie wyzdrowiejemy z wampiryzmu jeśli po prostu o nim zapomnimy. Jeśli sprawa sama o sobie przypomni, wtedy jest sens zabrać się za zgłębianie tematu raz jeszcze, bardziej namacalnie. Warto nauczyć się paru praktycznych umiejętności związanych z pracą z energią i testować je w różnych warunkach i okolicznościach. Eksperyment, to nie tylko szansa na empiryczne dowody, ale także bardzo cenne doświadczenie, nauka i nabieranie wprawy, wyrabianie sobie zdania na podstawie własnych przeżyć, a nie cudzych opisów. Istotnym jest też poznać swoje możliwości i ograniczenia, swoje preferencje, oraz mocne i słabe strony w tym, kim jesteśmy. Słuchanie intuicji, cierpliwość i poddawanie próbom samego siebie to najlepsze co można zrobić na początku drogi w świadomy wampiryzm – przynajmniej moim zdaniem.
~ Sibrien
VII.2019r
VII.2019r